sobota, 14 lutego 2015

Płukanka octowa.


Płukanki octowe to sposób na piękne włosy, który stosowały już nasze prababcie. Z tego co się dowiedziałam od Mamy, moja prababcia lała takie cuda na swoje włosy. Kilka płukanek już próbowałam m.in. aloesową i cytrynową ale do octowej nie mogłam się zabrać, pewnie dlatego że sama nazwa OCTOWA odstraszała mnie kojarzonym z octem zapachem i wyobrażałam sobie moje włosy po takiej kuracji... Spalone od kwaśnego octu, szorstkie, śmierdzące i trudne do rozczesania. Na szczęście to były tylko moje błędne wyobrażenia! Po przejrzeniu innych wpisów włosomaniaczek, zachwalających nieziemskie działanie płukanki octowej w końcu się skusiłam! Nie rozczarowałam się a wręcz przeciwnie...



Jak działa płukanka octowa? Dzięki swojemu kwaśnemu pH domyka łuski włosa, nadając im blask, miękkość i sypkość.

Potrzebujemy:
- 1 litr wody (ja dałam wodę przegotowaną)
- 2 łyżki stołowe octu, w moim wypadku octu winnego.

Włosy umyłam dwukrotnie, aby dokładnie oczyścić włosy z wszelkiego kurzu, brudu, silikonów i innych kosmetyków. Za pierwszym myciem użyłam Head&Shoulders Menthol, do którego już po woli się odzwyczajam. Do drugiego mycia użyłam Timotei Yerycho, który pokochałam od pierwszego mycia :)
Następnie nałożyłam maskę nawilżającą z aloesem, żelem lnianym i balsamem GP, zmyłam ją po około 30 minutach, niestety proporcje były nierównie, za dużo żelu lnianego spowodowało spływanie maski po całej mojej twarzy* hehe.


W przygotowaniu płukanki octowej wielkiej filozofii nie ma. Wlewamy litr wody do miski i dolewamy dwie łyżki octu winnego. Przezorny ubezpieczony! W obawie o moje włosy upewniłam się papierkiem lakmusowym, czy nie spalę sobie włosów :) Skala pokazała pH płukanki tak między 4 a 5, więc mogłam już bez obaw brać się do roboty.

Po spłukaniu odżywki, zamoczyłam włosy w misce ze specyfikiem. Potrzymałam je chwilkę w płukance a następnie polałam całą głowę płukanką. Nie spłukiwałam! Włosy zawinęłam w ręcznik i czekałam aż nadmiar wody wsiąknie w materiał.

Przy polewaniu włosów nie czułam żadnych efektów, aby włosy były jakieś bardziej miękkie czy śliskie.
ZAPACH, to była rzecz której również bardzo się obawiałam. Wiadomo, ocet do fiołków nie należy :) Ale zapewniam Was dziewczyny, ŚMIAŁO! Smrodek nie utrzymuje się na włosach, po wyschnięciu włosów, nie ma po nim śladu.


Przejdźmy do najważniejszego czyli efektów.
(Włosy dzisiaj nie miały najmniejszej ochoty na fotografowanie)
Na początku, gdy włosy zaczynały schnąć, byłam zrezygnowana. W dotyku były szorstkie i miałam wrażenie że wszystkie są poplątane. Na szczęście gdy wszystkie wyschły, byłam bardzo mile zaskoczona.
Płukanka octowa to strzał w 10. Teraz będzie moim stałym elementem w pielęgnacji, dlaczego? A dlatego, że włosy po niej są miękkie, ale tak miękkie jak u bobaska! Naprawdę :)
Zrobiły się sypkie i lśniące. Nie wiem jak to opisać, ale nie musiałam ich często czesać, ponieważ nie zbierały się tak szybko jak zazwyczaj w strączki. Próbowały się kręcić, więc trochę im pomogłam zbierając je w ruloniki. Z przodu jeszcze to ładnie wyglądało, ale z tyłu wywijały mi się tylko końcówki i sprawiało to wrażenie jakby zwisała mi tam warstwa widmo końcówek po tragicznym cieniowaniu ;) Na drugi dzień efekt się utrzymywał.

Osobiście jestem bardzo zachwycona efektami i z czystym sumieniem mogę Wam polecić taki element pielęgnacji.


* A to efekt, gdy robimy za rzadką maskę domowej roboty :)


A Wy jakie płukanki stosujecie?


♥                          

Życzę Wam również radosnego dnia Zakochanych. :)

♥                          

6 komentarzy :